Aktorski gigant. Współczesny Clark Gable, tyle że z ogromnymi ambicjami. "Ludzkie dzieci", "Bliżej" i Hemingway jak żywy. Ma wszystko, co trzeba: charyzmę i talent. Pod tym względem zgniata Fassbendera i Day-Lewisa na miazgę. Niestety ma pecha, ponieważ nikt nie zaoferował mu mocnej roli dzięki której zostałby wyniesiony na sam szczyt.

Owen, to taki mistrz, że aż strach:
http://www.youtube.com/watch?v=JOXbU8TOZVM

Chciałbym żeby zagrał jakiegoś znudzonego życiem artystę, nie stroniącego od alkoholu, narkotyków i kobiet, którego wywiało do Tokio. Murowany Oscar, Złota Palma i co tam tylko możliwe dla Owena. Niedoceniony aktor, któremu potrzebne są lepiej napisane role. Niech Paul Thomas Anderson weźmie tego tytana do swego "Geparda" :) Scorsese mógłby porzucić na dobre fircyka DiCaprio i sięgnąć po intrygującego Owena :)

I tak najlepszy był w "Shadow Dancer".

Najlepszy jako Hemingway u mistrza kinowej erotyki, Philipa Kaufmana w "Hemingway & Gellhorn". Walczy, krzyczy, przeklina, pije, rucha i... ostatecznie przegrywa z życiem. Jak każdy.

Macie zdecydowanie rację. Clive Owen jest jednym z najbardziej niedocenianych aktorów ostatniej dekady, który nie może wyjść z cienia globalnych aktorskich celebrytów tej branży, mimo zagrania wielu doskonałych ról. Pamiętam, że już w "Gosford Park" "wpadł mi w oko" małą rólką, a później w "Closer", "Ludzkich dzieciach" i "Planie doskonałym". Szczególnie w tym ostatnim dziele Spike'a Lee dzięki swojemu aktorstwu wykreował jedną z niewielu takich ról w kinie, gdzie tego złego - złoczyńcę lubi się od samego początku i trzyma się za niego kciuki aż do końca. Drugą taką rolę zagrał Edward Norton w kolejnym filmie Spike'a Lee, czyli "25 godzinie". Zobaczymy jak potoczą się losy Clive'a, ale okolice 50-stki to dobry okres na aktorskie role życia. Oby tak było w tym przypadku.